Recenzja wyd. DVD filmu

BloodRayne (2005)
Uwe Boll
Kristanna Loken
Ben Kingsley

Rayne - w wersji bez zębów

Uwe Boll to najprawdopodobniej jeden z najbardziej upartych ludzi kina. Generalnie, motyw ciągle się powtarza, chłopina robi film oparty na jakiejś grze komputerowej, po premierze krytyka wylewa
Uwe Boll to najprawdopodobniej jeden z najbardziej upartych ludzi kina. Generalnie, motyw ciągle się powtarza, chłopina robi film oparty na jakiejś grze komputerowej, po premierze krytyka wylewa na niego kubeł pomyj, a potem widzowie wylewają dodatkowy drugi. Gracze komputerowi natomiast, najchętniej z miejsca by go zastrzelili, żeby tylko nie "przerabiał" już więcej gier komputerowych. Słowo "przerabiał" użyte jest tutaj nie przez przypadek i jest jak najbardziej na miejscu. Swego czasu postanowiono wysłać nawet petycję do niemieckiego reżysera, by wycofał się z kręcenia ekranizacji gier, jednak podpisy 18 tysięcy fanów elektronicznej rozrywki nie zrobiły na Bollu większego wrażenia. Z rozbrajającą szczerością i ku ogólnej rozpaczy zapowiedział kolejne produkcje. Podobno kiedy liczba dojdzie do miliona, reżyser ma dać sobie spokój. "BloodRayne" wraz z "Alone in the Dark" to pierwsze pozycje, które w 2005 roku niemiecki reżyser przeniósł z monitora na kinowy ekran. Boll był wtedy jeszcze niewiadomą i chyba tylko dlatego udało się zaangażować w te filmy dość znanych aktorów, a nadzieje na udane w miarę produkcje, były spore. Niestety, wyszło tragicznie, a przyczyn takiego stanu rzeczy nie należy dopatrywać się daleko. Boll używa bowiem broni obosiecznej. Raz, że sam się nią rani produkując i reżyserując tak słabe filmy, stając się najgorszym reżyserem wszech czasów. I robi to prawdopodobnie bez większych przejawów poczucia winy i zażenowania, ku swojej uciesze. Jednak, z którejkolwiek strony by nie patrzeć, szkodzi tym sobie. Dwa, celuje w gry komputerowe i pogarsza ich fatalny obraz, które cały czas uchodzą za puste, płytkie i bez historii. Tymczasem, jest to bardzo niesprawiedliwe stwierdzenie. Niewątpliwie gry komputerowe rzadko mają fabularny potencjał, a wielkiej głębi prawie nigdy. Czasami mają za to fajne historie, świetny klimat i przede wszystkim niesamowite postaci. Szkoda tylko, że przeciętna osoba nie zdaje sobie z tego sprawy, uważając gry za brutalne, prymitywne, prostackie dziwolągi. Taką świetną postać i potencjał, miała gra "BloodRayne" z 2003 roku i oparcie na niej filmu było kluczem do sukcesu. Niestety twórcy zrobili wyjątkowego gniota, a co gorsza wydaje się, że na dobrym filmie zupełnie im nie zależało. Główną bohaterkę zagrała znana wszystkim kinomaniakom Kristanna Loken. Trudno o stwierdzenie czy postać Rayne to największa wada filmu, bo żenujące tu jest dosłownie wszystko. Faktem jest natomiast, że zrobiono ze świetnie napisanej komputerowej postaci, bohaterkę żałosną, niczym nie przypominającą swój komputerowy pierwowzór. To co zrobił Boll z tytułową wampirzycą, a właściwie dhampirem, czyli pół-człowiekiem, pół-wampirem, woła o pomstę do nieba. Postać została ogołocona dosłownie ze wszystkiego. Komputerowa Rayne jest osobą niezwykle charyzmatyczną, o bardzo silnym charakterze, nie znającą żadnej litości dla przeciwnika. Tak kreowana jest w licznych przerywnikach pomiędzy rozgrywką, które gracz może sobie obejrzeć. Oczywiście jest to postać niezbyt złożona, mało skomplikowana, ale dzięki temu niesamowicie wyrazista. Trudno w to uwierzyć, ale w tym elemencie Boll nie dorównuje nawet komputerowym twórcom. W ogóle nie wiadomo w jakim kierunku niemiecki reżyser chciał ją skierować. I czy w ogóle chciał. Uwe często pokazuje nam bohaterkę umęczoną przez swój los, słabą i bezbronną, Rayne jest obśmiewanym potworkiem w cyrku, często się boi, szybko traci siły, musi też liczyć na pomoc innych bohaterów. Czasami, zmienia się momentalnie w myśliwego i świetnie radzi sobie w brutalnej, ale jakże sztucznej akcji. Zmienia się jednak tylko po to, by za kilka chwil powrócić do poprzedniego stanu. I tak w kółko. Z postaci wyparowała zaciętość, pewność siebie, zniknęły również obfite, cięte monologi, które były przecież jakże charakterystyczną wizytówką "Krwawej" Rayne z gry. Wampirzyca, o zimnym, utkwionym w jedno miejsce, nieprzenikliwym spojrzeniu, mówiąca ofierze cichym, spokojnym, niemalże słodkim głosem, które części ciała odkroi mu najpierw. Takich klimatycznych scen tutaj się nie uświadczy. Ma się za to śmiechy, miłe pogawędki z ludźmi, notabene, za którymi Rayne nie przepadała. Brakuje również erotycznej perwersyjności, na którą postawiono, a właściwie oparto się w elektronicznej rozrywce. Ostry, brutalny klimat; obcisłe, lateksowe stroje czy przyjemność, a właściwie czysta podnieta z rozrywanych gardeł i spijanej krwi. To wszystko było bardzo charakterystyczne w komputerowej produkcji. W filmie, ataki Rayne na przeciwników nie stwarzają jej tutaj żadnej przyjemności. Powodują to pośrednio słabości bohaterki, które sprawiają, że potyczki przybierają niejako charakter defensywny. A to ktoś chce ją zgwałcić, a to zadźgać, to się dziewczyna broni, co ma robić? Podczas gdy powinno być kompletnie na odwrót. To Rayne jest przecież bezlitosnym, trafiającym zawsze w najbardziej czuły punkt, agresorem. Dominująca strona bohaterki, ocierająca się wręcz o czysty sadyzm, nie istnieje. Rayne została pozbawiona również niektórych atrybutów. Wspomniany już lateksowy, obcisły i seksowny czerwono-czarny kostium został zastąpiony przez skórzane, luźne spodnie, a buty na wysokich obcasach przez zwykłe o płaskiej podeszwie. Brakuje także charakterystycznych wstążeczek we włosach. Jednym zdaniem: główną bohaterkę zamieniono w dobry żart. Drastycznie i bez powodu. Ale przecież i tak mało kto ma tego świadomość. Fabuły filmu właściwie nie ma i widz szybko zaczyna tracić orientacje w świecie irracjonalności i błędów logicznych. Trudno też stwierdzić czemu miało służyć przeniesienie akcji z okresu przedwojennego w okres XVIII wieku, co nawiasem mówiąc, jest kolejnym policzkiem dla gry. Chyba tylko temu, że pokazanie jej w ubiegłym stuleciu byłoby za dużym wyzwaniem dla scenografa, a budżet zdecydowanie skończyłby się po dwudziestu minutach. A tak pohasać z kamerką po lesie zawsze można za darmo. Taka myśl nasuwa się po prostu pod wpływem obserwacji serialowej wręcz scenografii czy przedmiotów. Wyraźnie widać na przykład, że miecze to zabawki. Są zbyt lekkie dla aktorów, którzy dodatkowo nie przeszli żadnego przeszkolenia w jej używaniu. Ma się komiczne wrażenie, że kiedy idą z wyciągniętą bronią, prędzej wykolą sobie oczy niż zatłuką jakiegoś wampira. Innych baboli jest cała masa, ale szkoda o nich pisać. Jedynie kilka naprawdę pięknych zdjęć plenerów jest jakimś atutem i powoduje, że film dostaje mały plusik. Najgorszy nie jest jednak sam film. Najgorsze jest to, że Boll podchodzi do wszystkiego bez szacunku, nie ma go dla widzów, dla graczy – w końcu to przecież ich historie są niszczone. Co więcej, bzdurna realizacja nie daje nawet szansy tym historiom na wyjście z ogólnego, stereotypowego myślenia o nich. Czy postrzeganie ich jest już na tyle spaczone, że nie zasługują nawet na rzetelną realizację? A po co mają zasługiwać? Jeszcze ktoś by się nabrał i uwierzył. Pytanie czy jest to sprawiedliwe to jest już inna kwestia. Boll nie ma również szacunku dla samego siebie. Wydaje się, że Niemiec czerpie pewną przyjemność z krytyki i być może czuje dumę i chce aby o nim pisano. Nie ważne przecież jak się o kimś pisze, ważne że się to robi. Problem polega na tym, że duma i przyjemności odejdą wraz ze śmiercią, zostanie historia. A historia lubi pamiętać. Czy warto do niej przechodzić jako wyjątkowy partacz?
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na początku był "House of the Dead", a w 2005 roku na ekrany amerykańskich kin wszedł film Alone in the... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones